Przez ponad 80 minut Sparta prowadziła 1:0 z borecką Wisłą i w swoich atakach była groźniejsza niż rywale. Piłka nożna bywa jednak przewrotna i ostatecznie podopieczni Staniszewskiego musieli uznać wyższość rywali.
Mecz dobrze zaczął się dla miejscowych. Po niespełna kwadransie gry na prowadzenie swoją drużynę wyprowadził Michał Adamiak. W pierwszej połowie żadna ze stron nie miała zbyt wiele dogodnych sytuacji do zmiany wyniku. W drugiej połowie mecz także był wyrównany, ale zdecydowanie bliżej strzelenia drugiego gola byli miejscowi. Ładną akcję przeprowadził między innymi Tomasz Kokot, który minął bramkarza i skierował piłkę do siatki. Piłkę sprzed linii wybił jednak obrońca Wisły. Sprawdziło się stare piłkarskie porzekadło, że niewykorzystane sytuacje się mszczą. W 82. minucie Wisła doprowadziła do remisu. Nieporozumienie obrońcy Marcina Huberta z bramkarzem Bartoszem Barańskim, wykorzystał grający trener Wisły Tomasz Gawroński, głową kierując piłkę do siatki. Kilka minut później ten sam zawodnik, ponownie strzałem głową, wyprowadził Wisłę na prowadzenie, którego wiślacy nie oddali do końcowego gwizdka. - Jeżeli nie strzela się goli w stuprocentowych sytuacjach, do tego traci się gole po takich błędach jakie dziś nam się przytrafiły, to nie może być mowy o zwyciężaniu - powiedział trener Sparty Piotr Staniszewski.
